czwartek, 10 grudnia 2009

Niezbyt smaczne śniadanie u Tiffany'ego

Dziś będzie o Śniadaniu u Tiffany'ego. Wiem, że jest to dla wielu osób film ulubiony, wręcz kultowy. Jest to najgłośniejszy film Audrey Hepburn. To pewne. Ale muszę przyznać, że kiedy w końcu go zobaczyłam - byłam zawiedziona.
I jak się nad tym zastanowić, to nie miałam powodów. Bo film ma klimat. Klimat tamtych lat, jeśli wiecie co mam na myśli. Jest AH i jej zjawiskowość. Jej kobiecość. Z resztą o Niej nie trzeba pisać :) wszyscy wiemy co to za aktorka. A w "Śniadaniu..." jest świetna :) Doskonale gra kobietę, która źle obrała drogę życiową. Boi się zaangażować w poważne uczucia. W cokolwiek. Jej młodzieńczość, świeżość... Jednym słowem jest urocza.
Sens filmu na początku do mnie nie dotarł. Odebrałam go jako płytki. Ale omówiłam go z moją koleżanką i ona przedstawiła mi inne aspekty tej historii : ) Młoda kobieta, chodzi tylko swoimi ścieżkami. Nie chce być czyjaś. Tylko wolna. No i pojawia się On. Młody pisarz. Zostają współlokatorami i ich losy co jakiś czas się splatają. I tak rodzi się ta fascynacja. Jego fascynuje jej podejście. Podziwia jej chęć poczucia wolności.
Oczywiście zakochuje się. Ona broni się przed tym uczuciem.
Wiemy jak film się kończy. Happy and.
No i niby wszystko w porządku. Film ma obsadę. Jest bardziej głęboki niż płytki.

No właśnie. We mnie pojawia się "ale". Film do mnie nie trafił... Nie był taki, jak myślałam, że będzie. Był taki sobie. A "taki sobie" to dla mnie za mało.

A dla Was?









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...